16.04.2010 12:41
Nierozsądna i desperacka wyprawa piećdziesiątką w trasę -czyli ubiegłoroczne wspomnienia z wypraw skuterkiem
Początek Lipca 2009.
Dwa tygodnie po zakupie poczciwego pierdziołka 50ccm, postanowiłem sprawdzić w trasie to stworzenie. Jako, że był piątek, a ja miałem powody, by trafić do miasteczka Łomża na weekend, zaistniał w mojej głowie iście szalony i desperacji pomysł straceńca: Trasa dalekobieżna, na maleństwie, w godzinach wieczornych, w szczycie komunikacyjnym, gdy ledwo co nauczyłem się tym czymś poruszać. Postanowiłem zrobić coś, na czego widok kierowcy innych pojazdów pukali się w czoło, nie mogąc wyjść z podziwu.
Skończę jednak wywody moralne, nad zasadnością, bezzasadnością bądź absurdalnością tego pomysłu, by przejść do opisu jego realizacji.
Jak już wspomniałem, był piątkowy, letni wieczór. Pogoda średnio ciepła. Miałem jedynie rękawice taktyczne do zastosowań strzeleckich, bez palców, kurtkę skuterkową typu "no name". Niby Cordura, niby jakieś tam ochraniacze, ale jakość... Cóż... cudów nie ma ;).
Spodni jeszcze nie miałem "fachowych", tylko ochraniacze na kolana, również do zastosowań niemotocyklowych :). Spodnie nie były nawet Jeansowe. Ot, zwyczajny czarny materiał.
"Świetnie przygotowany", nieświadomy przebiegu jazdy, z głową pełną niepewności i pytań, wyruszyłem ok 18:00 z firmy. Dojazd do Trasy Toruńskiej z Marymontu zaczął się bezproblemowo. Niepokoiły mnie tylko chmurzyska. Tego dnia już raz zmokłem tak, że moje jasnokremowe spodnie stały się praktycznie przezroczyste.
Trasa Toruńska, most Grota Roweckiego.
Zaczęło padać. Korek taki, że podjeżdża się po 2-3 metry z prędkością 5-10 km/h. Czasem więcej. I właśnie, to "czasem więcej" pozwoliło mi na przejechanie ok 50 metrów, z nadzieją, że "może w końcu się ruszy to wszystko" (tzn korek). Przy 20 km/h (ahh, ta zawrotna prędkość... ;-) ), na mokrej powierzchni zacząłem nagle hamować, bo ktoś przede mną również obudził się w ostatniej chwili. Naciskam klamkę a tu... SUPRISE! Tył ucieka na bok. Nie mam pojęcia skąd, ale moja reakcja na uślizg była automatyczna i prawidłowa: puściłem klamkę, a by uniknąć dzwonu (a raczej dzwoneczka ;)), skręciłem lekko kierownicę i nieśmiało dodałem gazu. UFF!
Był to mój pierwszy w życiu poslizg, więc, ciarki po plecach przebiegły i towarzyszyły mi do końca trasy: w końcu, gdy przy tak małej prędkości takie cos mi się zdarzyło, to raczej odrobinke zdenerwowany i napięty kontynuowałem trasę.
Deszcz nie ustępował, a mi ani przez
myśl nie przeszło, by zrezygnować z tego samobójczego
pomysłu! Kymco bzyczało dzielnie, nie zważając na deszcz. Droga
mokra, koleiny na ul. Modlińskiej -koszmarne. I oczywiście, na
drodze, tłok piątkowowieczorny.
Dalej na Legionowo!
Jako, że zielony w temacie, dopiero co nabywający umiejętności prowadzenia jednośladu, jechałem dość wystraszony, trzymając się prędkości 50 km/h. Bałem się wszystkiego, począwszy od poślizgu, wylądowania w rowie, każdego gwałtowniejszego hamowania po kolizję z innym pojazdem. Wyobraźnia nakręcona na maxa, działała ułomnie, przedstawiając mi coraz to wymyślniejsze scenariuszy zakończenia mojego żywota w spektakularny sposób. Jakoś to będzie ;). Za Legionowem, postój. 40 minut albo i nawet godzina jazdy za mną. Narzeczona dotarła już dawno do Łomży PKSem. Wypadało zadzwonić, żeby się nie martwiła.
Następnie Serock i Pułtusk.
W Serocku, natłok pojazdów, ruch przeokrutny, nadal ślisko, ale już nie pada. Dojechałem do Pułtuska. Rozkopane rondo, rozkopane drogi, zmarźnięty i mokry, zatrzymałem się na stacji benzynowej. HERBATKA, a nawet dwie!
Pół godziny odpoczynku, a dopiero 50, czy ile tam, km od Warszawy! Kiedy ja dojade do tej Łomzy? Kobieta mnie ukatrupi :D.
Godzina ok 20:00, ruszam dalej. Idzie gładko. Wspomagam się GPSem, który dynda mi na szyi na smyczy, a komunikuje się ze mną przy uzyciu słuchawek, które (ałć), wpiąłem sobie w uszy, przed założeniem kasku. Kieruję się na Ostrołękę.
FAJNIE! Puste drogi! Rozkręcam komarka, na ile
mi tylko pozwoli. Drogi wydają się już w miarę suche. Przez jakiś
czas, trasa byłaby nudna jak flaki z olejem.Jednak po
parudziesięciu km zaczyna dokuczać mgła. Coraz gęstsza. Na
krętych, leśnych szosach, widoczność słaba. Od paru km jedzie za
mną jakiś samochód. Z naprzeciwka też ciągle coś jedzie. W
końcu człowiek za mną zaczął mi migać swiatłami. Wywnioskowałem,
że nie ma mnie jak wyprzedzić, więc zjechałem możliwie do prawej
i zmniejszyłem prędkość. Gosciu ladnie podziękował
kierunkowskazami. Jakiż ja byłem dumny ;) (hehe).
Martwi mnie harmonogram! Bateria w GPSie powoli zdycha. Zrobiło się ciemno. W Ostrołęce postój na odpoczynek, coś do picia i zjedzenia. Rezerwa w skuterku zaczyna sie palić. Nigdy wcześniej tak nie miałem, więc nie wiem na ile mi benzyny starczy. W GPSie wymieniłem baterie na zapasową, tamta zdechła na amen. Czekanie na sygnał GPS. Wyszukałem stację po drodze. Opustoszałe miasto witało przyjezdnych jedynie radiowozami, które co jakis czas przejezdzały. Na stacji coś do picia, jakiś 7-days i w drogę.
Kurde, juz po 22!
A w kalkulacjach wszystko tak ładnie wyglądało! -Nie do końca. jak się później okazało, trasa, jaką wybrałem wynosiła 160 km a nie, jak sądziłem, 130.
Jadę dalej, na Łomżę. Znowu puste drogi. Droga regularnie wznosi się i opada. Przy opadaniu, rozpędzony skuterek, siłą grawitacji osiągał "kosmiczne prędkości" ;). Poznałem, co to wycie wiatru w kasu ;).
Dojechałem do Łomży. Bilans:
- Banan na twarzy nowicjusza żółtodzioba, który coś tam pomyślał, że sobie udowodnił.
- Obolałe plecy.
- Obolałe ręce.
- Obolałe mięśnie twarzy (od sciskania szczęk z zimna).
- Obolałe od słuchawek uszy.
- Mokry, przemarźnięty i głodny.
- Zmęczony.
Na szczęście, narzeczona wymasowała plecy, a potem zrobiłem sobie ciepłą kąpiel...
PS.: C
do wyprawy: nie próbujcie tego w domu. Mówię
poważnie ;)
Komentarze : 11
No cóż, gratuluję wypadu :)
Miałem bardzo podobną przygodę w zeszłym roku na Kymco Bet&Win 50. W piątek zdjęli mi blokadę ze skuterka a w sobotę wybrałem się do Węgorzewa.
Ponieważ GPS miał stare mapy i w połowie drogi zdechły baterię, nadrobiłem trochę drogi i zrobiłem w ciągu jednego nabiłem 415 kilometrów.
Jak byłem na miejscu, ludzie patrzyli się na rejestrację i nie mogli uwierzyć że przyjechałem 50-ką taką odległość. Pytali się czym go przetransportowałem :)
P.S. Uważaj na Łomżę, tam ludzie nienawidzą motocyklistów.
http://www.menshealth.pl/forum/blog/sven/index.php?showentry=1349
Koleś jedzie po motocyklistach!
Wiecie co z nim zrobić!
Prodish: Pewnie ze lepiej :) Ale wtedy sadzilem, ze bedzie mniej korków. Od tamtej pory jezdze zawsze przez Wyszkow. Szybciej i lepiej znana mi trasa.
Slivex: To prawda, ale to byla moja pierwsza trasa w zyciu i w dodatku ledwo co nauczylem sie jezdzic skuterem :)
no wycieczka na maksa. Ale czemu taka trasa. Nie lepiej było na Wyszków polecieć.
w sumie nic strasznego, ja swoim kymco activ50 jednego dnia przejechałem 250km, tyle że w ciepły dzień i jedyne co bolało to plecy i zad
Dałeś rade dobra robota !
Ja na sierpien planuje podobny wyczyn londyn >sopot na 125cc nsr .. napewno opis calej podruzy walne na bloga. Moze sie do tego czasu dorobie action cama :)
A tak na boku mowisz zxeby nie probowac w domu kapieli I masazu ..hymm bede trzymal te rade w pamieci pozdrawiam
Ale wyczyn staryyyy. Wpisałeś sie juz do Guinessa?
Te maszynki sa tak naprawde nie do zajechania. Sam czesto wozilem swoja dziewczyne albo ojca z tylu.
Po kilku takich wyprawach duzo sie nauczylem. Teraz bandziorem troche lepiej sie jezdzi, ale przynajmniej, nie zaczalem na nim tras zupelnie zielony w temacie :)
no no widze ze wycieczka "konkret"
no cóż musialeś sprubowac co sie z czym je itd.
ale dojechales szczesliwie ;) to sie liczy
Archiwum
Kategorie
- Moje Recenzje (2)
- Na wesoło (652)
- O moim motocyklu (20)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)