04.08.2011 12:52
Mokra furia na dwóch kołach
Niedzielne
plany
W niedzielę miałem zaplanowany przejazd 30km
z centrum Warszawy w okolice Błonia. Wyjazd był bardzo ważny a
dotyczył spraw rodzinnych. Pech chciał, że dwa dni wcześniej,
mój ojciec rozbił samochód a teściowie przebywali
na 3 tygodniowym urlopie. Tym sposobem, poza transportem
motocyklowym nie miałem alternatyw komunikacyjnych.
Odcięci od
świata
Pogoda przez pierwsza połowę dnia wyglądała
jako tako. Było trochę chmur, ale w miarę sucho. Tour De Pologne
całkowicie odciął od świata część dzielnicy Solec, stąd, nawet
nie myślałem o jakimkolwiek wychodzeniu z domu przed godziną
14:00, poza jedną krótką misją, która w
rzeczywistości zajęła mi 1.5 godziny (przejazd 1 km). BTW:
Serdeczne podziękowania dla organizatorów wyścigu,
którzy tak, jak inni organizatorzy podobnych imprez, mieli
w d... mieszkańców systematycznie odcinanej od świata
części Warszawy. Tradycyjnie, nikt się nawet nie pofatygował, by
zadbać o objazdy dla mieszkańców czy chociażby
poinformować policję, jak przepuszczać zdesperowanych
mieszkańców. Gdyby nie uczynność panów w
niebieskim, raczej nie byłoby szans opuścić obszaru kwarantanny
ani do niego wjechać.
Sprawy rodzinne wymagały ode
mnie wyjazdu dopiero ok 16:00, więc spokojnie po zakończeniu
misji odpoczywałem w domu, chłonąc leniwe minuty jak gąbka wodę.
No właśnie -wodę... Godzinę przed wyjazdem, zaczęła się ulewa.
Nie była może jakaś ekstremalna, ale zniechęcała do jazdy.
Spokojnie czekałem na czas wyjazdu.
Kto nie ma
w głowie... ten jeździ mokry.
Ok. godziny 16:00,
szykowałem się do wyjścia: odzież termoaktywna, skóra...
Kurde... Dlaczego zostawiłem kombinezon
przeciwdeszczowy poza Warszawą??? To teraz dostanę
mokrą nauczkę. Postanowiłem zabezpieczyć buty przed ściekaniem
wody ze spodni do cholewki. Przyleganie cholewki butów
SIDI do spodni skórzanych nie jest zbyt szczelne, dlatego
-o ile buty nie przemakają, to woda wpływa do nich spływając z
nogawki. Powertape został tam, gdzie kombi przeciwdeszczowe. Na
szczęście, znalazłem taśmę izolacyjną i owinąłem nią krawędź
cholewki tak, aby woda spływała po zewnętrznej części
butów.
Cisza przed
burzą
Cóż, nie ma co płakać, trzeba jechać.
Deszcz osłabł, więc wyszedłem na zewnątrz i zacząłem rozgrzewać
motocykl. SUZI warczy na ssaniu, temperatura oleju wzrasta. Można
jechać. Deszcz jakby słabł... Słabł, słabł i lunął potężnie, gdy
usiadłem na moto i odpaliłem światła. Przypomnę, że ostatnie 4
tygodnie wzbierały we mnie wszystkie nerwy. Pojawiło się silne
wzburzenie: Że co? Że mam zrezygnować? Jadę!
Zobaczymy, czy deszcz zmięknie pierwszy czy ja
;-).
Leje i leje, ale nadal jest to
deszcz a nie klęska żywiołowa. W centrum, zatrzymałem się na
moment, by ojciec przekazał mi klucze. Już wtedy woda przedostała
się przez skórzany kombiak i ściekała mi po rękach.
Widoczność zaczęła spadać do paru metrów. Dobrze, że
wizjery są okrągłe a nie płaskie :-). Ruszyłem dalej, spod
Centralnego, w kierunku Zachodniego. Kawałek za Placem Zawiszy
chmura oberwała się, stawiając mi na drodze ścianę wody. Poziom
cieczy na asfalcie sięgał już ponad grubość koła. Jednak -razem
ze wzrostem siły ulewy rosła we mnie furia i frustracja.
Normalnie -dawno już bym zrezygnował, ale zawziętość,
która się we mnie zebrała mówiła: Nie
ma ch...! Nie, k... nie! Nie ma mowy, żeby odpuścić! Z każdym
metrem byłem coraz bardziej zły i uparty. W myśli, jak mantra
powtarzane było słowo na "k"...
A ja płynę i płynę...
Przy Zachodnim
skręciłem w Prymasa Tysiąclecia. Wtedy się zaczęło. Masy wody
były tak wielkie, że płynąca SUZI tworzyła bokach efektywne
pióropusze wody, często sięgający dwóch
metrów. Mijałem masę samochodów, które
uległy awarii. Studzienek może nie było widać, ale wiadomo było,
gdzie są. Po prostu w ich miejscu występowały efektywne fontanny.
Kierowcy samochodów, zapewne wzięli mnie już za
niebezpiecznego psychopatę i dzwonili po Tworkach, czy im pacjent
nie uciekł.
Jadę pod górkę a tu coraz
głębiej... WTF?
Skręcić w Kasprzaka czy jechać do
S8 czy do Połczyńskiej? Jadę do S8. Może nie będzie to jazda
ekspresowa, ale na pewno bezpieczniejsza. Nad skrzyżowaniem
Prymasa Tysiąclecia z ulicą Marcina Kasprzaka znajduje się
wiadukt. Podjazd do niego jest pod górkę. Tyle, że
wjeżdżając, zdziwiłem się pewnym zjawiskiem: im byłem wyżej, tym
więcej wody musiałem ciąć motocyklem. O co chodzi? Do
tej pory sądziłem, że na Ziemi działa grawitacja
:D
Na samym szczycie wiaduktu samochody zaczęły nerwowo
zmieniać pas na prawy. Widząc coś ciemnego na lewym pasie z
kilkunastu metrów -można było pomyśleć, że na asfalcie
leży duży, potrącony pies. Coś ciemnego, okazało się
być wzburzoną wodą ze studzienki bez pokrywki.
I ześlą na nich gromy...
Dojechałem
do zjazdu na Poznań. Wody na asfalcie było mniej, co nie oznacza,
że ulewa osłabła. Jednak dało się jechać 100km/h. Żeby jazda była
bardziej rozrywkowa, w bliskiej okolicy zaczęła się burza z
gromami. Pioruny waliły maksymalnie kilometr-dwa ode mnie. Przed
Ożarowem zjechałem z ekspresówki i zatrzymałem się na
przystanku na chwilę. Żona próbowała się dodzwonić chyba z
pięć razy. Zadzwoniłem, że wszystko ze mną ok i nic mi nie jest.
Pogadałem chwilę z człowiekiem, który ze
współczuciem mierzył mnie wzrokiem, po czym uznałem, że
bardziej mokry już nie będę -trzeba jechać dalej.
Burza nie miała zamiaru ustąpić. W końcu wody z
topniejących lodowców arktycznych gdzieś się muszą
podziać. Dzisiaj padło na Warszawę i okolice.
Dalej, zmęczony jechałem już spokojnie. W międzyczasie trafiłem
za jakiegoś TIR'a i uznałem, że wyprzedzanie w takich warunkach
nie ma sensu. Rozważając, za jakiego psychola maja mnie inni
kierowcy minąłem drugiego takiego kamikadze, jadącego do
Warszawy. Lewa w górę -odpowiedział :) Uff...
nie jestem jedynym psycholem na drodze :D
"To ze strachu przed
burzą"
Na miejscu uświadomiłem sobie ilość zebranej
przez kombinezon i buty wody. Stojąc 5 minut w miejscu
wytworzyłem kałużę, rozmiarami porównywalną z wylaną
butelką piwa. Skojarzenia i komentarze rodzinki wolę pominąć
;)
Podsumowanie i wnioski
1) Na
codzień nie jestem taki nerwowy i zachowuję się rozsądniej. Gdyby
nie moje ogólne poirytowanie, wielotygodniowy stres i brak
wypoczynku przez ostatnie 4 weekendy raczej zrezygnowałbym z
takiej wyprawy.
2) Przemoczony kombiak dochodzi jeszcze do
siebie. Walczę w nim z wilgocią i jej skutkami. Czy było warto?
Nie wiem.
3) Suzuki Bandit to twardy zawodnik. Nie wyobrażam
sobie lepszej maszyny. Całą drogę, bez względu na poziom wody
(miejscami sięgała osi w kole!) -silnik pracował bez
najmniejszego zająknięcia.
Zamieszczone zdjęcia nie są mojego autorstwa.
Komentarze : 3
Czytałem wczoraj na komórce (Wildfire ftw ;D) ale nie chciało mi się logować, tak więc dziś pisze ;)
W sumie to co. Gratuluję wytrwałości i upartości w dążeniu do celu :D No i samej Suzi pogratulować, że tak dobrze dała sobie radę :]
masz dobrego Anioła Stróża
Żadnych komentarzy? Mi ten wpis dał trochę do pomyślenia, zawsze warto mieć przy sobie coś przeciwdeszczowego, termoaktywnego jako że w przeciwieństwie do puszkarzy jesteśmy narażeni na fochy natury. Sam mam wspomnienia, jeszcze z czasu robienia prawa jazdy, jak wybrałem się w trasę akurat podczas gigant-ulewy. Przeciwdeszczowe ciuszki na nic się zdały bo woda taplała się po całym tyłku. Od tamtej pory cenię też sobie antifogi, no i przydałaby się w rękawicach gumowa wstawka do przecierania kropel z wizjera, Chyba że ktoś wymyśli parasole na motocykl :D Bandziorro, jak zwykle sensowny wpis. LEWA!
Archiwum
Kategorie
- Moje Recenzje (2)
- Na wesoło (656)
- O moim motocyklu (20)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)