13.07.2011 00:06
Ścigani przez pogodę
Słoneczny
niedzielny poranek -nadzieja dla naiwnych
Dzień zaczął się słonecznie i
obiecująco. Ok 9:30 miałem dać znać Marcinowi i Adamowi, czy
decyduję się na jazdę na Mazury. Już dzień wcześniej, pod
wieczór, omawialiśmy potencjalny wyjazd.
Słońce radośnie zaglądało przez szybę,
ułatwiając mi wstanie z łóżka, pomimo późnego
zaśnięcia. Ale to było tylko złudzenie. Wszelkie znaki na Ziemi i
niebie sprzysięgły się abym nie dosiadł Bandita.
Gwóźdź w
oponie -wstęp o zbieraniu złomu
No tak, k...wa zapomniałem... Miesiąc
temu, złapałem 3 gwoździe w oponę. Jeden kolega poratował mnie
niemal nie będącą w użyciu oponą Michelin Pilot 2. Oddał mi ją,
gdyż sam złapał w nią gwoździa po niepełnym miesiącu uzycia.
Ponieważ miał w planach wyprawę na parę tyś km, zakupił nową gumę
a starą załatał u wulkanizatora i odłozył na czarną godzinę.
Czarna godzina nadeszła jednak do mnie i tak, stałem się
użytkownikiem dobrej klasy “Miśka”, rozmiar
170/60.
Tyle, że po miesiącu jeżdzenia znalazłem nowe żelastwo
do kolekcji, gustownie nabitę na środku bieżnika. No dobra, może
wytrzyma do poniedziałku, bo nowa Pirelka już do mnie jedzie.
Ale wyprawy nie odpuszczę.
Dajcie
prądu!
No tak... Zeby poranek był bardziej rozrywkowy, dzień
wcześniej, demonstrowałem koledze zuzycie łańcucha i
żarówkę diodową. Niestety, zapomniałem wyjąć kluczyka ze
stacyjki. Motocykl pozostał w stanie z włączoną elektryką do
rana, czyniąc mi kolejnego miłego SUPRISE’a.
Szybkie ładowanie
Nie poddałem się jednak. Skoro
zwlokłem się z łóżka w niedzielę rano, zamiast odespać,
takie małe g... mnie nie powstrzyma! Aby chociaż silnik
odpalił, podpiąłem akumulator na 20 minut ładowania. Jak nie
odpali to zaczekam na Marcina i odpalimy z jego akumulatora. Na
szczęście odaliło.
Nadciągają chmurwy
W międzyczasie, gdy walczyłem z
przeciwnościami, podstępna pogoda zasunęła słońce ciężkimi
chmurzyskami. Ruszając zastanawiałem się, czy cały pomysł nie
skończy się grillem u Marcina. A co mi tam, obok są
Motoakcesoria, to przynajmniej zestaw naprawczy do opony
kupię.
A jednak w
drogę
W bólach i mękach, wyprawa przeszła jednak w
fazę wdrożenia. Motoakcesoria (zestaw naprawczy). Potem pobliski
Shell (kompresor). Zatankować się nie udało,
“Przepraszamym, awaria terminala do płatności
kartą...” -znowu ciekawie. Przynajmniej w gumie miałem już
powyżej 2 atmosfer.
Trzeba było przetestować, czy opona trzyma ciśnienie,
więc do samego końca obwodnicy Radzymina, cisnęlismy ostro. Opona
nie wybuchła. Audyt zaliczony. Na 100km mam z głowy kompresor.
Tankowanie i dalej w drogę trasą S8.
Postój w
Łomzy
W Łomzy, kluczowym punkcie postojów
motocyklowych na trasie mazurskiej ;) odsapnęliśmy chwilkę a ja
zaliczyłem śniadanie. Godzina 13:00, w końcu nie byłem głodny.
Słońce daje ostro. Najwyraźniej uciekliśmy pogodzie. Jej zły,
mokry oddech czuliśmy jednak na karku. Dlatego trzeba było ruszać
dalej. Ponownie kompresor, robienie miejsca na wizjerze pod
świeże muchy i dalej w drogę.
Dalej równiez szło gładko. Chociaż czasami
musiałem ostro gonić za chłopakami: Marcin Bandit 1200, Adam
Blackbird 1100xx... A ja na moim zarzynanym pingwinie B600 z
oponą gotową do detonacji ;-).
Jakoś dawałem radę. Słabe
przyśpieszenie kompensowałem pracą biegami.
Droga na
Gizycko i sławna atrapa radioowozu
No jak mógłbym nie napisać o
znanej powszechnie atrakcji turystycznej mazur? Między Piszem a
Giżyckiem, na trasie stoi coś, co powoduje wzrost ciśnienia
kierowcom i nagłe opadanie nóg na hamulec. Sprawa konczy
się najczęściej tekstem w stylu: “O K...wa!“ lub
smiechem. Obok przydrożnej restauracji stoi sobie imitacja
radiowozu z napisem Postój ;)
Kwik -orzemy
leżymy i kwiczymy
Z krajówki zjechaliśmy w drogi zadupne. Drogi
zadupne w miejscowości Kwik, przerodziły się w odcinki specjalne
szutrem. Dodatkowo, machający nam tubylcy płci pięknej,
skutecznie odwracają uwage od drogi. Dlatego, po
odwróceniu głowy od przechodzącej białogłowy,
zarejestrowałem zbyt szybkie zbliżanie się moje do kolegi przede
mną.
Wciśnięcie hamulców zakończyło się poślizgiem,
glebą i obróceniem motocykla o 180 stopni do kierunku
jazdy. Suzi, tańcząc na lodzie... znaczy na piasku, przybiła
piątkę tylnym kapciem w tylną lacz BlackBirda. Ot, końskie
zaloty.
Z niedowierzaniem, wkurzony, wyciągnąłem nogę spod
motocykla. No to teraz będą się ze mnie nabijać latami... :P
Nic się nie
stało, Polacy nic się nie stało...
No dobra, coś tam się stało... Troche
mnie noga nap... Coś tam naciągnąłem. Suzi miała się lepiej,
pękło tylko szkiełko od tylnego kierunku. Jakie szczęście, że
kombi mam ze skóry. Postawiliśmy motocykl na koła a potem
na centralkę. Obserwowany przez zaciekawionego kraksą tubylca,
skleiłem pośpiesznie kierunkowskaz i we wstydzie i hańbie
oddaliłem się z miejsca upokorzenia ;). Przy okazji, nauczylem
się zmieniać biegi ruchem kolana, bo naciągnięty staw skokowy
trochę nie dawał szans na wrzut wyższego biegu samą stopą
;)
Śniardwy -naturalny brodzik
Gdy już znależliśmy zaplanowaną
miejscówkę, doszło w koncu do upragnionego kontaktu z
wodą. Tylko jakoś tak dziwnie... Oddalam się od brzegu: 5, 10,
15, 20 metrów a tu woda ledwo do pasa. No cóż, musi
starczyć. I tak, była to spora ulga dla przegrzanych
motonitów. Oczywiscie, nie obyło się bez żartów na
temat mojej małej przytulanki z glebą. Rozmowy telefoniczne i
SMSy z żonami pomogły nam dowiedzieć się, że w Warszawie od paru
godzin ma miejsce spora ulewa. A my kąpiemy się w pięknym słońcu
i upale. Wykiwaliśmy pogodę.
Powrót -kamikaze na ErŁanie
W Piszu zrealizowaliśmy potrzeby
logistyczne: Tankowanie motocykli i tankowanie
motocyklistów. Jakieś izotoniki, kawa, toaleta, kompresor
i oczywiście benzyna. Delektując się ostatnimi, przed trasą,
chwilami odpoczynku, podziwialiśmy kolesia na R1, który
rondo pokonał dookoła, niemal szorując kaskiem po asfalcie a
wyszedł na prostą na jednym kole. Banzaaaaaaaaai!
Korki, dzidowanie, kilka kropel
deszczyku
Dalej droga była względna, chociaż natężenie ruchu
wzrosło. Śmignęliśmy przez Łomżę, bez postoju. Dalej na
Zambrów i znowu w kierunku S8. Przed obwodnicą Wyszkowa
jakiś inteligentny koles, stanął niespodziewanie na skrzyzowaniu,
aby wpuścić samochody z podporządkowanej. Nie było by w tym
nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zatrzymał się dość nagle ze
sporej prędkośc, jadąc w sznurze szybko jadących pojazdów.
O mały włos, samochód jadący za nim pocałowałby go w tylny
zderzak. Jadąc za nimi, ledwo wyhamowalem. Limit kraks był
wyczerpany, więc nie miałem ochoty na następną przygodę z glebą
czy innym zderzakiem.
Za Wyszkowem przez kilkanaście sekund, coś tam
pokapało mi na wizjer, Szosa była mokra, ale najwyraźniej znowu
wykiwalismy pogodę. Trasa zlatywała szybko, bo nie żałowaliśmy
manetek. Dalej już tylko postój w Gaju, telefony do żon i
dojazd do Ząbek. Tam odmachaliśmy sobie z chłopakami i odbiłem na
Warszawę.
Ślady
nawałnicy
Wjeżdżając do Stolicy, mijałem ślady potężnej ulewy,
która nawiedziła miasto podczas naszej nieobecności.
Wszędzie było mokro. Chmury jednak rozstąpiły się a zachodzące
słońce stworzyło piękny widok z tęczą. Jadąc mostem na trasie WZ
nie wytrzymałem. Zatrzymałem motocykl na chodniku, zgarnąłem
aparat i w bólach pokuśtykałem na środek mostu aby zrobić
kilka zdjęć. Tęczy może nie uchwyciłem, ale i tak ładne zdjęcia
się udały.
Kolejna przygoda na koncie wspomnień zaliczona. Dzięki
chłopaki!
P.s, Ból nogi mija, więc o wyprawie przypominać
sobie będę używając zdjęć... :P
Komentarze : 9
No wlasnie, bandit troche za ciezki na trasy enduro ;) Noga boli coraz mniej... ;P
Jak skoluje kase to moze jakies zdezelowane enduro sobie zalatwie.
Naprawdę dobry wpis i fajna wyprawa. Ja unikając ślizgu zaliczyłem pole orne poprzez wyskok i cudem utrzymałem maszynę na kołach.
Szwagier na B6 to widział...
Komentarz: kup sobie cross'a :)
OOo, fajnie że mogę sobie poczytać o moich bliskich rejonach. Nawet na mapce jest moja mieścina - niestety ominąłeś ją :P
LEWA!
Zastanawiam sie, czy nie skopiować swojej relacji z Teneryfy na bloga. Ale to by wygladalo na odgrzewanie starych kotletów ;)
no w koncu jakiś normalny wpis. gratuluje wypadu dobrze sie czyta
mam nadzieję że podczas mojego weekendowego wypadu do giżycka przytulanki z asfaltem mnie ominą...
mam nadzieję że podczas mojego weekendowego wypadu do giżycka przytulanki z asfaltem mnie ominą...
tez mialem taka akcje-nie wywalilem sie-ale prawie wjechalem w tylek range rovera-dwie niunie w miniowkach i gole nogi-zapatrzylem sie a tu przede mna prawie stanal range.... smierc w oczach ale kolejny raz los byl przychylny... ;) pozdro
I można opisać niby zwykłą wycieczkę w sposób nie nudny. I co tu dużo mówić - białogłowy gubią nas często i niespodziewanie ;) czyli każdemu mogło się zdarzyć. Dobrze, że nic poważnego się nie stało.
Czekamy na więcej takich relacji...
Archiwum
Kategorie
- Moje Recenzje (2)
- Na wesoło (656)
- O moim motocyklu (20)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)