01.09.2010 19:57
Kłomino 2010-Wyprawa do miasta widmo
Lato się kończy, sezon niedługo też. Trzeba coś zrobić
Trzeba jechać w ciekawe
miejsce. A że wśród znajomych cienko było z entuzjazmem
dla moich szalonych pomysłów, puściłem temat na forum
PBC oraz na forum Ścigacza. Z założenia, wyprawa
miała być raczej dla facetów, którzy nie boją się
ubrudzić a są wystarczająco szaleni, by zgodzić się na wyjazd
450 km w 1 stronę podczas wątpliwej pogody. Tym sposobem,
udało mi się zebrać doborową drużynę żądnych wrażeń i
testosteronu facetów. Każdy z nas jest po trochu
niegrzecznym chłopcem, który lubi igrać z brudem, zimnem i
opuszczonymi przez świat miejscami. Żeby było śmieszniej, każdy z
nas był związany z informatyką. Jeszcze śmieszniej, że wyszła nam
całkiem zabawna zbieżność imion: 2x Marcin i 2x Łukasz ;)
no i zbieżność marki motocykli: każdy dysponował Suzi.
Same zbiegi okoliczności ;)
Nasze kobiety , zapewne
przywykły do szalonych pomysłów ich facetów.
Wiedzą, że ich duże dzieci muszą się czasem pobawić, pobrudzić,
poszwędać ;). Może nie przyznają tego otwarcie, ale to jest jedna
z tych rzeczy, za które kocha się facetów ;).
Dlatego raczej jakiegoś sprzeciwu z ich strony nasze grono nie
zanotowało. Chociaz w myslach pewnie przemknęło im coś w stylu
"Ehh, ten mój wariat..."
Trasa, jaką
ustaliliśmy na spotkaniu, miała przebiegać tak:
Ponieważ w sobotę miałem wesele znajomych mojej żony, następna sobota również zaplanowana z góry, cały wyjazd odbył się w niedzielę i zakładał powrót w poniedziałek. Kolegom, towarzyszom tułaczki, pomysł z jednodniowym urlopem przypadł do gustu. Tak więc o godzinie 9:20 wyruszyliśmy we 3 w trasę, z Warszawy, po drodze zbierając kolegę ze stacji w Błoniu. Oczywiście, żeby nie było za łatwo, trafiliśmy najpierw na nie tą stację Orlenu co trzeba. 1000 metrów dalej znajdowała się właściwa. Po drodze złapał nas lekki deszcz, więc ubraliśmy kombi przeciwdeszczowe i teraz bandziorro ładnie świecił na czerwono, jak lampa STOP'u w motocyklu. Przynajmniej byłem widoczny ;)
Z Błonia wyruszyliśmy już pełnym składem "grupy Warszawskiej": Pan Wiewórka, Mors Stefan oraz Obiezyswiat i Bandziorro. Zwartą hordą motocyklistół, szachownicowym szykiem pędziliśmy... no może wlekliśmy się do celu ;). NIGDY w życiu nie jechałem tak maksymalnie przepisowo ;). Na weekend zapowiadano zmasowane kontrole policyjne, a nie jeden z nas miał na pieńku z punktami ;). W dodatku, pogodynka nie sprzyjała, więc spodziewaliśmy się deszczu. A dwóch z nas miało słabe kapcie w motocyklach.
Postój w Płocku.
Zaplanowane odcinki, dzielone postojami, co ok 100 km. Tak więc, pierwszy postój zaliczyliśmy w Płocku, w przydroznym MC Donalds. Wióry między kawałkami niby bułki nie znaczyły zbyt wiele, zwłaszcza smakowo, ale godzina była już chyba 11 a ja nie zjadłem nic przed wyprawą. Ważne jednak, że te wióry popiliśmy ciepłą herbatą lub kawą. Dzięki temu, oraz kombinezonom przeciwdeszczowym, chłodny i pochmurny dzień nie robił na nas wrażenia.
Dalsza trasa przebiegała w kierunku Włocławka. Powoli ocieplało się. Miejscami, zza chmur, nieśmiało wyglądało słońce. Jechaliśmy wzdłuż wody. Widoki ładne, ale nie było czasu się nimi cieszyć. Patrzeć musieliśmy przecież głównie na drogę oraz w lusterka. Włocławek minęliśmy w miarę szybko. Nastepny był Inowrocław. Po drodze zaczęło padać. Kolega prowadzący nas zaczął dość gwałtownie zwalniać. Myślałem, że chodzi o deszcz, że będzie chciał zrobić postój. Nim jednak zapytałem go o co chodzi, dojechaliśmy do miejsca, w którym na naszych oczach aresztowano pijanego kierowcę. Zakuty w kajdanki mezczyzna, agresywnie wyrywał się policjantom, z trudem trzymając się na nogach. No cóż, tacy ludzie też jeżdżą po naszych drogach.
Dalej, za albo przed inowrocławiem trafiliśmy do jakiejś zapomnianej przez świat wsi, gdzie akurat trwał odpust. Z początku nie wiedzieliśmy o co chodzi, czy to jakaś pielgrzymka, czy może procesja... Kumpel tylko rzucił "To jakaś rzeźnia normalnie dzisiaj!". Ale okazało się, że zator był krótki, więc szybko pojechaliśmy dalej. Niedaleko zatrzymaliśmy się na postój na stacji benzynowej. Rozprostowanie kości itp... Nie trwało to długo, bo większy postój zaplanowano na Bydgoszcz.
Nadal na tym samym baku paliwa, z którym wyjechałem z Błonia pod Warszawą, jechałem, zastanawiając się, czy wystarczy paliwa. Nie doceniłem bandziora ani jazdy turystycznej :). Na Statoilu w Bydgoszczy, ze zdziwieniem stwierdziłem, że na całą przejechaną trasę spaliłem zaledwie 11 litrów z hakiem :). Niezle! Obok stacji zaliczyliśmy chinczyka, którego nie dałem rady dokończyć z powodu zbyt ostrego sosu -na własne życzenie ;). Koledzy ze strachem w oczach obserwowali, jak montuję kubełek chinola na plecaku z tyłu. Uspokoili się, gdy solidnie zamocowałem go szeroką taśmą do siatki ;). Kubełek trasę wytrzymał, pozostając w zakładanym miejscu. Najważniejsze, że nikogo nie trafił w głowę podczas jazdy ;)
Piła
Następny postój był w Pile. Na stacji próbowaliśmy dodzwonić się do kolegi Konio z PBC, który miał z nami zabrać się dalej.
Niestety, próby
kontaktu spełzły na niczym. Na stacji zakupiliśmy brykiet, aby
mieć czym palić w planowanym do wybudowania piecyku. Dzień był
mokry, więc nie mogliśmy zakładać znalezienia suchego drewna.
Dlatego zaplanowaliśmy zacząć ognisko od brykietu, by przy okazji
szybko osuszyć mokre drewno. Powoli zbliżał się wieczór,
więc zebraliśmy się by dalej podążać do celu.
Dalej
były wioski: Jastrowie, przed którym zrobiliśmy
zdjęcie z drogowskazem na Szwecję, Brzeźnica i
Sypniewo.
Asfalt był jasny, niemal biały i bardzo dziurawy. Wyglądał, jakby go położono w latach 50'tych XX wieku. Z Sypniewa skręciliśmy w jakąś zadupną szosę, na której zauważyliśmy, znany ze zdjęć promujących Kłomino -drogowskaz. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem z internetowych relacji. Wjechaliśmy w las. Następnie na rozstaju dróg, gdzie nic nie było widać oprócz drzew, kolega odpalił google maps, by na zdjęciu statelitarnym ustalić dalszą drogę. BYliśmy zaledwie kilometr od celu, a nie jeden motórzysta, przejeżdżając tędy mijał Kłomino, szukając go bezskutecznie, a będąc zaledwie o włos od poszukiwanego celu.
Chwilę
później wjeżdzaliśmy do zakładanej strefy docelowej.
Przywitała nas ponurymi chmurmi i deszczem, co tylko nadawało
grozy temu miejscu. Szare, komunistyczne budowle w stanie
ruiny przywitały nas obserwująć wyszczerbionymi oknami i walącymi
się klatkami schodowymi.
Wszędzie rozpanoszyła się
dzika roślinność, przebijając nawet dziurawy asfalt. Na alejkach
walały się cegły. Co kilkadziesiąt metrów trzeba było
uważać na odkryte studzienki kanalizacyjne. Z dzikiej roślinności
wychylały się pozostałości zruinowanych, rozebranych już
budynków. O dziwo, trafił się 1 budynek w całkiem dobrym
stanie. Nawet posiadał okna i szyby. Sprawa szybko jednak się
wyjaśniła: na jednym z okien widniała informacja: budynek
strzeżony.
Ponieważ deszcz się nasilał, na szybko
wybraliśmy jedno ze skrzyżowań, by zaparkować nasze maszyny a
samemu, z tobołkami skryć się przed deszczem w jednym z
bloków.
Zaczęły się telefony do rodziny: "Dojechaliśmy już na miejsce". Zajęliśmy jeden z pokojów w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Poszwędaliśmy się też odrobinę po różnych piętrach, by ocenić, czy gdzieś nie ma lepszego miejsca niż to. Wstępnie, taka miejscówka nam odpowiadała. Szybko jednak nadeszły wątpliwości: co z motocyklami? Przecież nie zostawimy ich tak na widoku. Deszcz ustał, chmury rozeszły się, ujawniając piękny zachód słońca. Brak deszczu pozwolił na poszukiwnaia lepszej lokalizacji. Ja i kolega obiezyswiat, pozostaliśmy, by pilnować tobołków. Pozostała dwójka, dość szybko znalazła ciekawe miejsce -garaż czołgowy. Był to długi, biały hangar, z pomieszczeniami na końcu. Dzięki temu, mogliśmy spędzić noc pod dachem, jednocześnie mając na oku nasze maszyny, które również by nie mokły.
Z kolegą -Morsem Stefanem, wyjechaliśmy na
zakupy, bo brakowało nam paru rzeczy: wody, baterii, taśmy
izolacyjnej i paru drobiazgów. Wróciliśmy z kuframi
wypełnionymi wieloma rzeczami, które sprawiły, iż pobyt w
wymarłym mieście stał się niemal wizytą w hotelu ;). Mieliśmy
kiełbaski, kawę, cukier, mleko, tacki grilowe, jednorazowe
kubeczki, kieliszki, łyżeczki i parę innych przydatnych
rzeczy:)
W tym czasie, nasi koledzy, wstępnie
rozpakowali nasze rzeczy i przygotowali kominek.
Po powrocie z zakupów przywitało nas ciepło ognia oraz rozpalona szisza. Pozostało tylko rozłożyć karimaty, zakleić folią dziury okienne i naznosić więcej drewna. W sąsiednim budynku "buszowali" jacyś militaryści, więc dla pewności, spieliśmy motocykle łańcuchem. Plan z brykietem był idealny. Drewno szybko schło, po czym rozpalało się potęgując swoje zdolności grzewcze.
W tym czasie, zaczęliśmy kolację,
połączoną z tradycyjną słowiańską integracją: piciem
wódki. Warunki niby polowe, ale karimata pod śpiworem
dawała nam poczuycie komfortu. W wesołej atmosferze prowadziliśmy
różne dyskusje do samego snu.
Poranek: Ale mi
się dobrze spało!
O godzinie 7:30 obudził mnie budzik w
komórce. Zapomniałem, że dziś poniedziałek a ja mam budzik
tygodniowy! Ale nie było źle :) -czułem się wypoczęty i
zrelaksowany, z zaledwie niewielkim kacem ;) Powoli i leniwie
zacząłem się zbierać z wygodnego posłania. Adaptacja zajmowanego
wnętrza okazała się absolutnie rewelacyjna! Ogólnie nawet
nie zmarźliśmy, oprócz jednego z nas, który ok 6
rano trochę odczuł temperaturę. Wzmocnił lekko swoje ubranie i
poszedł dalej spać.
Pół godziny po budziku,
zadzwonił do mnie kolega Konio, który miał dołączyć w
Pile. Okazało się jednak, że w wyniku nieporozumienia przyjechał
on w okolice Kłomina i próbował bezskutecznie znaleźć
opuszczone osiedle. Umówiliśmy się, że dojedzie do zjazdu
w las a ja po niego wyjadę. Po półtorej godziny doszło do
spotkania. Zaprosiliśmy go do nas i ugościliśmy. Zaproponował, by
przed wyjazdem do Warszawy odbyć wycieczkę na "górkę
magnetyczną".
Poszwędaliśmy się jeszcze trochę po
miasteczku, wchodząc nawet na dach jednego z bloków.
Dzięki temu, mieliśmy szansę zrobić kilka fajnych zdjęć. Chodząc
po pokojach różnych mieszkań szukałem śladów po
byłych mieszkańcach. Wchodząc do małego pokoju pomyślałem: pewnie
tu mieszkało dziecko. Z kolei w dużym pokoju, starałem się
wyobrazić sobie, jak tu musiało być kiedyś: pewnie tam stał
telewizor, tutaj kanapa itp... Teraz po mieszkańcach pozostały
resztki płytek wykładzinowych z linoleum i sterta gruzu. Z kolei
w jednym z mieszkań na piątym piętrze, beztrosko, z podłogi
wyrastało sobie drzewko. (Patrz galeria)
Wkrótce po tym zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu.
Naciągnięcie łańcuchów, pakowanie. Trochę się guzdrałem,
powodując lekkie zniecierpliwienie wśród towarzyszy
podróży. Cóż, kac spowodowałmu mnie lekkie
"zamotanie", ciężko było się mocno skupić, gdy w głowie
taki poimprezowy relaksik ;).
12:00 Wyjazd.
Wyjechaliśmy w stronę Wałcza.
Deszcz padał cały czas,
nawet dość zdecydowanie. Na wąskich drogach tworzyliśmy
pióropusze wodne wjeżdzając w dziury. Przejechaliśmy
caaaaaałą Szwecję. Tyle, że nie była to znana wszystkim Szwecja
-państwo skandynawskie, a wioska pod Wałczem ;). Następnie,
asfaltową, nierówną drogą, dojechaliśmy do lasu w
którym zatrzymaliśmy się na parkingu. Asfalt wznosił się
lekko ku górze, pod kątem 5-10 stopni. Widać było jednak,
że pnie się w górę. Tak, to tutaj: Czarodziejska
Górka (lub jak kto woli: Górka Magnetyczna) -na
mapie punkt B. Mityczne miejsce, w którym mają miejsce
"anomalie magnetyczne" ;). Niepozorne wzniesienie na
drodze asfaltowej charakteryzowało się tym, że woda wylana na
pochyłą drogę lała się pod górkę. Podobnie z butelką
położoną na asfalcie: turlała się pod górę. ALE FAZA!
Oczywiście, musieliśmy spróbować w większej skali. W ruch
poszły motocykle. Po wrzuceniu na luz, ze zdziwieniem
stwierdziliśmy, że zaczynają toczyć się pod górę!
Osobiście, słyszałem różne opinie na ten temat: anomalie
magnetyczne, złudzenie optyczne itp. Ilu ludzi -tyle teorii.
Jednak osobista inspekcja występujących tam zjawisk robi cholerne
wrazenie :). Po krótkiej zabawie z grawitacją zaczęliśmy
nasz powrót.
Wałcz, a potem Piła. Cały czas w
deszczu. Na jednej ze stacji benzynowych za Piłą, zaplanowaliśmy
ominięcie Bydgoszczy. Pojechaliśmy przez Nakło nad Notecią. Za
Nakłem, z żalem mijaliśmy super wypaśne winkle, którymi
nie było okazji się nacieszyć z powodu deszczu i śliskiej
nawierzchni. Na jednymz odcinków, masakryczne
dziury, wyboje i koleiny spowodowały u mnie ból
kręgosłupa. W trakcie postoju na jednej ze stacji zaszliśmy na
posiłek do restauracji. Ciepła jajecznica, popijana dobrą
herbatką pozwoliła nam się zrelaksować. W ciepłej, przyjaznej
atmosferze prowadziliśmy rozluźniającą rozmowę, podczas
której szybko zapomnieliśmy o wszelkich niedogodnościach i
zdenerwowaniu na brzydką pogodę. Wyszło na wierzch nasze
zadowolenie z wyprawy. Wszyscy byliśmy zadowoleni, pomimo wrogiej
pogody i obolałych tyłków. Pojawiły się nawet pomysły na
wyprawę za rok.
Dzień uciekał, czas płynął dalej,
trzeba było znowu zasuwać. Różnymi bocznymi drogami
dojechaliśmy do Inowrocławia a potem do Włocławka. Po drodze
znowu kilka fajnych winkli. Ostatni dłuższy postój miał
miejsce we Włocławku, gdzie tankując, obliczyłem, że spalanie,
jakiego dokonał moj bandziorek to zaledwie ok 4.5 litra na 100km!
Hmm... ciekawe doświadczenie. Czasami, jazda turystyczna się
opłaca ;). Nie trzeba wiecznie dzidować, choć, nie ukrywam, jest
to bardzo fajne.
Płock, a za Płockiem rozstaliśmy się
z Wiewiórem, który odbił na Błonie. My natomiast
postanowiliśmy kontynuować dojazd do Warszawy przez Łomianki.
Było już ciemno od jakiegoś czasu. Po drodze masa
remontów. Ruch wahadłowy, wąski, świeży asfalt. Deszcz
padał ostro, ograniczając widoczność. W dodatku, na świeżym
asfalcie kompletnie nie było namalowanych żadnych pasów.
Samochody jadące z naprzeciwka, w odcinkach, gdzie nie było
oświetlenia drogi, powodowały, że jechałem na krótkich
światłach. Kręte drogi + oślepieni kierowcy to gwarantowany
wypadek. Na tym odcinku ja prowadziłem kolegów. Na
prostych dzidowałem, na zakrętach zwalniałem do 50-60 km/h. Taka
widoczność. Mogłem się cały czas wlec albo wykorszystać chociaż
te proste, które się czasem trafiały. A bez widoczności
krawędzi jezdni wolałem nie wchodzić w zakręty z dużą
prędkością.
Do domu dojechałem na 21 z hakiem.
Ostatnia pogawędka, w trakcie której doszliśmy do wniosku,
że jesteśmy zgranym zespołem i trzeba będzie kiedyś znowu gdzieś
wyjechać w takim samym składzie :). Po wejściu do domu rzuciłem
rzeczy w kąt i udałem się do kąpieli. Po niej nie miałem już siły
na nic, więc padłem na łóżko. Było
zajebiście.
Wielkie dzięki dla Pana Wiewiórki, Pana Morsa, Obieżyświata i Konio, za udział w realizacji tego wyjazdu! Serdecznie dziękuję chłopaki! Mam nadzieję, że następna wyprawa będzie jeszcze fajniejsza!
Dzięki wszystkim, którzy
dzielili się z nami informacjami na temat Kłomina i okolic,
zwłąszcza kolegom z PBC! Bez was nie bylibyśmy tacy pewni
wyjazdu.
Komentarze : 12
Parę lat minęło od naszego wyjazdu a ja nadal bardzo miło go wspominam. Motocykl mam nadal ten sam, tylko kolor zmieniłem.
Mam drobną uwagę do teksu: "Naciągnięcie łańcuchów, pakowanie. Trochę się guzdrałem, powodując lekkie zniecierpliwienie wśród towarzyszy podróży."
Nikt poza Tobą nie wpadł na pomysł naciągania łańcucha :)
Pozdrawiam
ekstra wyprawka. jako ze mam troche blizej od was moze sie wybiore ;] miejsce intrygujace tak jak juz kolega napisal pierwsze moje skojazenie to prypeć. Pozdro dla wszystkich
Ten budynek z oknami i informacją "strzeżony" -faktycznie strzeżony chyba nie jest ale wykupiony na prywatność. Niedługo jakiś Polski film tam kręcą o Czarnobylu i ta wioska ma posłużyć właśnie jako element inscenicjazji. Pozdr !
O, żmijka zaszczycila moj blog obecnoscia ;) Ciesze sie, ze podobał się wam opis wyprawy.
W przyszłym sezonie szykuję coś większego ;) w tym roku zapewne już pogoda i finanse nie pozwola na dluzsze trasy...
O, polski Prypeć. Fajnie. No i przejeżdżaliście przez Płock. Następnym razem polecam kierować się na Płońsk i przed miastem odbić na Bydgoszcz. O wiele lepsza nawierzchnia i mniejszy ruch niż jazda przez Wyszogród.
wszystkie dzieci na kosiarkach powinny uczyć się od Ciebie pisania bloga
Byłem kilka razy w Bornem, a nie miałem pojęcia, że o rzut beretem takie klimaty. Dzięki za relację, już wiem, gdzie się udać w chwili wolnego - będę leciał od północy :) Pozdrawiam (zazdroszcząc umiejętności skompletowania fajnej Drużyny).
Cóż za zajebiście klimatyczne miejsce. Dobrze wiedzieć na przyszłość, że takowe istnieje :) Swoją drogą oczywiście gratuluję wyprawy!
Ciekawy wpis, nawet nie wiedziałem, że takie miejsca są gdzieś w naszym kraju hehe. :) Oby więcej taki wycieczek i relacji :) ja planuję zawojować przyszły sezon i też coś pozwiedzać. Pozdrawiam! :)
ogolnie bardzo lubie takie tripy na spontanie, choc nie jestem motocyklista :D za to tez miewam kilka smiesznych pomyslow, ktore jestem sklonny za wszelka cene doprowadzic do skutku, jak np:
przeplyniecie do kolezanki z Legionowa Narwia na jachcie (ta, jestem zeglarzem :p)
Tak wiec ten pomysl wyjazdu w tak ciekawe miejsca jak Klomio czy Gorka Magnetyczna uwazam za jak najbardziej Genialny! :) musze sie koniecznie wybrac w to miejsce, gdyz mialem sen, w ktorym to woda plynela pod gore :D
pozdrawiam mojego wiernego przyjaciela - Lukasza :)
swietne miejsce na wyjazd. Sam wpis bardzo wciagajacy i zabawny. Pierwsza mysl? - Chce tam pojechac ! Ciesze sie ze pobyt sie udal :) Pozdrawiam
Może za kilka lat powinieneś napisać przewodnik, np Motorem po Polsce. Myślę że to by było ciekawe. Pozdrawiam :)
Archiwum
Kategorie
- Moje Recenzje (2)
- Na wesoło (656)
- O moim motocyklu (20)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)