31.07.2010 21:54
Zmienione klocki, naciągnięte palce w prawej ręce, złamana klamka i kolizja z osą. Czyli bilans wyjazdu na Mazury.
Przygotowania do wyjazdu -złamana klamka hamulca
W
końcu wakacje. W końcu upragniony urlop. W niedzielę
przyspieszony o jeden dzień wyjazd, więc trzeba obadać bandziora,
co by mi się w trasie poczciwy staruszek nie rozsypał. Dlatego, w
sobotę -dzień przed wyjazdem, zaplanowałem sobie obejrzeć hamulce
oraz przy okazji naciągnąć łańcuch wraz z kolegą, który
jest bardziej doświadczony ode mnie. Zaczęliśmy od naciągnięcia
łańcucha. Poszło ładnie, lecz, niestety -upały + ostra jazda + 10
tys km = makabrycznie, nierównomiernie rozciągnięty
łańcuch. Trzeba będzie odkładać kasę na jakiegoś DID'a.
Następnie zabraliśmy się za hamulce, gdyż od jakiegoś czasu
bąbelek na wskaźniku płynu hamulcowego nieubłaganie się
powiększał. Podejrzewałem również ostre zdarcie
klocków, ale głównym celem grzebania było
odpowietrzenie przewodów hamulcowych i doraźna regulacja.
Klocki, rzeczywiście, niemiłosiernie zdarte. Cholera, strach
wyjeżdżać, gdy w jedną stronę 250km a tarcze głaszczą placki o
grubości <1mm. Jak ja tam dojadę? Ale przynajmniej hamulce
wyczyszczone, przesmarowane, odpowietrzone i z nowym płynem. Damy
radę. Wstępne testy hamowania wypadły pozytywnie, bandzior niemal
staje dęba ;). Jak się później okazało, regulacja
hamulców zaskoczyła mnie na prawde solidnie. Zawracając na
parkingu, z prędkością ok 2-3 km/h i przy skręconej kierownicy,
delikatny ruch klamką spowodował upuszczenie motocykla.
K...wa!!!!! Tyle już km i tak głupio upuścić moto? Ale kwas! Z
urażoną dumą, złamaną klamką i nadwyrężonymi palcami prawej ręki
oraz naciągniętą łydką wróciłem do domu. Na szczęście,
klamki ułamałem zaledwie 3 cm, więc da się jechać. Załatwię po
powrocie.
Dzień wyjazdu -Mazurskie winkle i
tragiczne dziury
Żonę ulokowałem w samochodzie kumpla.
Powody były 3:
- słabe hamulce,
- najdłuższa trasa jaką
razem robiliśmy to 130km, więc nie chcę marudzenia o obolałym
tyłku ;)
- TO URLOP! Trzeba sę cieszyć jazdą, a z
plecaczkiem nie poszaleję sobie na trasie ;) (wybacz żonka ;))
Sam cieszyłem się trasą, bo wszystkie bagaże były w
samochodzie wraz z żoną i kumplem. Początek trasy względny, choć
droga dwupasmowa droga z Warszawy na Gdańsk do równych nie
należy. Dalej było już tylko ciekawiej. Dwupasmówka się
skończyła, zaczęła się jednojezdniówka. Makabra. Winkle
fajne, nawet miejscami straszne, ale głupio by było zakończyć
wyjazd na drzewie, po poślizgu na rozrzuconym oborniku, czy
dzięki dziurom/koleinom. Manetka świerzbiła, więc pomimo
nieciekawych warunków skłaniała do szaleństwa. Do celu
(Iława) dojechałem bez niespodzianek.
Zaskoczyło mnie
okrutnie zakorkowane i rozkopane miasto. Szukając możliwego
objazdu do ośrodka w którym mieliśmy spędzić urlop,
nieopatrznie postawiłem Suzi na zbyt miękim gruncie. Stała jako
tako, ale gdy chciałem zdjąć ze stopki centralnej znowu zaczęła
uciekać na ziemię. Efekt -ponownie naciągnięte palce -te same co
wczoraj. Na szczęście przytrzymałem niesforną Suzi udem i nie
doszło do upadku. Ale palce bolą już tydzień.
Suzi została oficjalnie
wilkiem morskim... No może jeziornym ;) bo pokonała trasę na
wyspę na niewielkiej, metalowej tratwie z silnikami, szumnie
zwanej promem.
Iława, wymiana klocków
Bandziorek niemal cały tydzień stał bez ruchu na wyspie,
przykryty jedynie wdziankiem Oxforda. Plandeka niestety swoje już
przeżyła i przy ciągłych ulewach zaczęła przeciekać. Pomyślałem
sobie, że muszę nad Suzi troszkę popracować. Strach znowu jechać
taką trasę na zdartych hamulcach. Przypadkiem, na jednej z
pieszych wypraw, znalazłem sklep motocyklowy, w którym
zamówiłem klocki na przód. Wzmacniane, sportowe
heble LUCASa dawały mi nadzieję na poprawę parametrów
hamowania. Zadowolony, poszukałem mechanika. Miał być komplecik
-czyli lewe klocki i prawe klocki. Wyszło inaczej: dwa lewe.
Qrrrrrrrrr..., znowu ZONK. Na szczęście mechanik w warsztacie
miał takie jak trzeba. No prawie: teraz mam jedne sportowe a
drugie zwykłe. Nadmiarową paczkę zwróciłem w sklepie. Ale
Suzi przynajmniej hebluje jak trzeba i nie będzie strachu
wracać.
Powrót, czyli ZAPINAJCIE
KURTKI!
Sobota, -wracamy z urlopu. Pogoda ładna, wbrew
okresowi urlopu, gdy ciągle lało. Ponieważ było ciepło, pot
zaczął lać się ze mnie strugami. Stąd, padła myśl, by na terenie
miasta jeszcze -jechać w rozpiętej kurtce. Dzięki temu było w
miarę znośnie. Miałem zamiar zapiąć kurtkę chwilkę za miastem,
ale jakoś wyleciało mi to z głowy. No i oberwało mi się za
niedbalstwo. Jadę spokojnie, prędkością przelotową (jakieś 120)
przez las. Jadę i co chwila obrywam w koszulkę jakimś robactwem.
Zastanawiam się powoli nad miejscem na postój, by zapiąć
kurtkę. Nagle coś zapiekło w szyję, tuż poniżej kominiarki.
Uczucie, jakbym dostał z procy małym kamyczkiem. "Cholerny
owad" -pomyślałem. Jednak miejsce kolizji zaczęło piec a
dodatkowo miałem wrażenie jakby coś siedziało w skórze,
coś jak niewielka drzazga. Zatrzymałem się, by ocenić, miejsce po
kolizji. Owad chyba się rozprysł, ale czerwone miejsce wyglądało
podejrzanie. "Hmm, o ile pamietam, nie jestem uczulony, więc
chyba będzie dobrze". Jednak uznałem, że trzeba wyjąć żądło
jak najszybciej. Maneta na wariata, dalej, by dogonić
samochód kumpla. Po paru kilometrach żądło usunięte
pensetą.
Droga na Warszawę, frustracja i ucieczka
przed burzą.
Dalsza droga była nerwowa. Denerwowała mnie
obolała szyja. Denerwowali mnie ludzie jadący jak sieroty,
denerwowały mnie ciągłe ronda i światła. Stąd styl jazdy był
agresywny. Na dwupasmówie co jakiś czas tylko zjeżdzałem
na prawy pas, by zaobserwować, czy któryś samochód
nie zachowuje się podejrzanie (np. Policja po tajniaku). Dzięki
ostrej jezdzie dojechałem do domu na styk przed burzą. Po chwili
od zaparkowania zaczęła się ulewa. Uff -zdążyłem. Żona z kumplem
dojechała jakieś 20 minut po mnie. Uciąłem sobie pogawędkę z
sympatycznym dziadkiem na Dragstarze, który pod moim
blokiem schronił się przed ulewą.
Szyja i palce w
dalszym ciągu nie dają o sobie zapomnieć.
Komentarze : 7
Też się wyłożyłem na parkingu przy małej prędkości, hamując przodem. Ku przestrodze przyszłych pokoleń motomaniaków, czemu przy takich manewrach nie hamowałeś tyłem? Swoją drogą stawianie motocykla na podstawku to oddzielna szkoła - miałem ostatnio dziwną minę, jak się zatrzymałem, opuszczam boczną nóżkę, a ta się zaryła w grzbiet koleiny... Trzeba było odjechać i szukać bardziej płaskiego asfaltu. Pozdro i zazdroszczę urlopu :)
@Kampiszon nie koniecznie 3 minuty od Ostródy do Olsztyna, no musiałby się postarać żeby w 10 się zmieścić ;D
@Motonita - Czepiasz się :D
Bandziorro zawitałeś w moje okolice :) Z Iławy na Ostródę a potem 3 minuty drogi i Olsztyn ;) Mam nadzieję że fajne wspomnienia zostaną. Szkoda tylko klamki i kontuzji. Lewa!
no proszę, kolega zawitał w mojej mieścinie ;) przyznam rację, rozkopana jak cholera i do tego zakorkowana, nie da się jeździć ;) pogody na urlop zbyt ciekawej nie miałeś, ale ważne że bandzior się spisał ;)
Szykowałem się jakiś czas, ale operacje na hamulcach wolałem robić pod okiem obeznanej osoby. Poza tym do ostatniej chwili nie byłem pewien czy pojadę motocyklem. Miałem jednak coś pilnego do załatwienia i było to konieczne. Hamulce działały. Przyznam jednak, że nie było to odpowiedzialne.
Dziwne, ze jeszcze nikt tego nie napisal. Caly czas nie potrafie pojac, jak mozna bylo jezdzic na codzien bez hamulcow a potem wybrac sie jeszcze w taka trase? Dopiero dzien przed wyjzadem (i to pewnie po poludniu) wziales sie za przygotowanie sprzetu do drogi :0 Jesli jezdzisz tak jak przygotowujesz sie do trasy, to moze powinienes zmienic zainteresowania...
Niezła wyprawa, szkoda tej malutkiej parkingówki, ale i dobrze, że tylko tak się skończyła. Ważne jest to, że oprócz tych hamulców badzior spisał się znakomicie.
Pozdrawiam
Archiwum
Kategorie
- Moje Recenzje (2)
- Na wesoło (651)
- O moim motocyklu (20)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)