06.10.2010 19:45
Wir w baku i huk wiatru -Weekend w zachodniej Polsce
Piątek, wariackie pomysły
Od kilku lat, ambicja
nie daje mi spokoju: "Już tyle lat po studiach a Ty nic nie
robisz!". Właśnie tak: ja, osoba zawsze łaknąca wiedzy,
wykształcenia, kompetencji i osiągnięć, trafiłem w końcu na okres
stagnacji edukacyjnej.
Tak się jednak złożyło, że w pracy
potrzebowałem dokształcić się w pewnej dziedzinie. Dziedzina
szeroka, samonauczanie trochę kulało, bo tradycyjnie, ciężko się
było zmobilizować. Przeglądając w Internecie materiały,
potencjalnie przydatne w rozwiązywaniu moich prolemów
natrafiłem na studium podyplomowe, właśnie z zakresu, jaki mi
będzie w najbliższej przyszłości bardzo potrzebny. Jak to w
takich chwilach bywa, Bandziorro zadzwonił, wypełnił podanie i po
15 minutach był już słuchaczem :). Jednak, wybrana ścieżka
edukacyjna wymagać będzie do realizacji podróży do
Poznania! I tu, pozostał do rozwiązania problem zakwaterowania.
Zanim zacząłem liczyć koszty noclegów Poznaniu,
postanowiłem skontaktować się z rodzinką w tym mieście. Wyrazili
zgodę na moje sporadyczne przyjazdy, a szczegóły mieliśmy
dogadać osobiście. Tym sposobem, w piątek, ok. południa wykonałem
do żony telefon, aby ją powiadomić o moich planach:
"Cześć kochanie!"
"No cześć, co
tam?"
"Wiesz, właśnie zapisałem się na podyplomowe
studium z baz danych na politechnice w Poznaniu...Jutro jadę
obgadać sprawy z Wojtkiem..."
"Że
jak??????"
Biedna ta moja
połówka... Może i była trochę w szoku, ale takie pomysły
jej zdolnego mężusia raczej są dość częste ;). W związku z dupną
pogodą przez ostatnie dni, czyli chłodem, wiatrem, ryzykiem
deszczu itp, postanowiłem ochronić troszkę ręce przed
złośliwościami aury. Zakupiłem handbary. Pożyczyłem też kuferek,
co by plecy nie bolały od ciężkiego plecaka.
Sobota, 10:00 -gdzie są te j...ne kluczyki!?
Obudziłem się wcześnie i sam, ok 6:30, lekko rozdrażniony. Cały
tydzień zdycham, ledwo wstając do pracy na 9:00. Teraz, jak mogę
sobie pospać -budzę się przed 7:00! Byłem trochę zły, ale
postanowiłem spożytkować czas, przygotowując się do wyjazdu na
spokojnie oraz dokonując kilku czynności porządkowych w domu.
Wstawione pranie, rzeczy przygotowane, wszystko w pokoju,
przeniesione po cichu, aby żonka mogła korzystać ze snu.
Bandziorro troszkę zajmuje się przygotowaniami a troszkę byczy
przed TV, czekając na odpowiednią do wyjazdu porę.
Zgodnie z ustaleniami, w Poznaniu miałem być ok 15-16:00, więc
nie ma co wyjeżdżać o 9 rano... Tym sposobem, przebimbałem
kolejną godzinkę. Kochanie wstało już powoli, więc doszedłem do
wniosku, że wyjdę rozgrzać moto. Tylko... gdzie te j...ne
kluczyki? Przeszukałem okolice motocykla, sprawdizłem, czy
nie zostały w stacyjce. Następnie przez godzinę przetrząsnąłem
pół domu. Wkurzony na maxa i zrezygnowany, byłem już
gotowy wszystko odwołać i myśleć nad wymianą stacyjki w SUZI.
Przypomniałem sobie jednak, że w spodniach motocyklowych, jedna z
kieszeni jest już trochę sfatygowana i może przypadkiem właśnie
tam włożyłem kluczyki?
Moje przypuszczenia okazały
się słuszne! Tak! Są! Hurra! Z uglą, ale bagażem stresu porannego
zacząłem wynosić wszystko z domu.
W drogę!
Moto rozgrzane. Światła sprawdzone. Stojaczek pod aparat
cyfrowy zamontowany na tank bagu. Możę jakiś ciekawy filmik
będzie z przebijania się przez Stolicę... Nerwy jeszcze nie
zeszły, ale starałem się jechać spokojnie. Tak, to jest to...
Warkot SUZI, ulice o zmniejszonym zatłoczeniu. Droga na Raszyn,
bo w sklepie trzeba jeszcze kupić spray do łańcucha. Jedynki,
dwójki, trójki. Miejskie piłowanie SUZI. Oboje z
nią lubimy to najbardziej. Popieszczę jej manetkę, to zawarczy i
wyrwie do przodu, jak dzika kotka. Redukcja, z hamulcem na tył,
odbicie, gaz i wybijam się w korkach ze szczelin między puszkami,
jak rakieta... Ale hola! Zimno jest, uważać trzeba, bo droga
hamowania była trochę dluższa niż przypuszczałem. Dociśnięcie
przodu i kolejna redukcja zatrzymały nas w końcu. Dobra, będę
miał margines błędu na uwadze.
Z Raszyna wyruszyłem w
kierunku Łodzi. Za Jankami, parę kilometrów dalej,
przypomniałem sobie, że zapomniałem ocenić ilości benzyny. Zjazd
na stację, tankowanie. Niepotrzebne, bo tylko trochę ponad 8
litrów, ale kawa się przyda bo zimno, spiąco, wbrew
zapowiedziom pogodynki. Z tego też powodu założyłem kombi
przeciwdeszczowe. Zawsze to cieplej.
Jadę w kierunku
Łodzi. Gdzieś po drodze słupek błysnął ostrym światłem.
"Helga" z GPSa kieruje mnie na Stryków, gdzie
planowałem uderzyć na A2. Ale przed Łodzią, na Stryków
objazd, bo drogę remontują. Alternatywna trasa wiodła przez
dziury, przez asfalt, który pamięta chyba Chrzest Polski i
posiada wbudowane pułapki na słonie ;). W międzyczasie GPS się
wyłączył, więc jechałem bez mapy -na czuja.
Jest,
Stryków... Jakimś wiaduktem przejechałem nad czymś, co
wyglądało na autostradę. Po drugiej stronie jakiś zjazd... Chyba
to to! Jendak nie... To zjazd techniczny. Ale przynajmniej
załatwię sprawy z naturą i zrobię jakieś zdjęcie.
A2, gorące gumy, rakieta na
drodze
Po 5 minutach ponownie uruchomiłem GPS
wróciłem na trasę, a w Strykowie zjechałem na A2.
Wszystko po drodze jeszcze w budowie. Zmiana organizacji ruchu,
pachołki kierujące pas ruchu raz na lewą a raz na prawą jezdnię.
To ma być autostrada? O k...wa, nie wiem ile przejechałem a chyba
tutaj stacje będą rzadko... Jazda, wbrew chęciom, stała się
skrajnie turystyczna.
Na stacji ulga, tylko 6
litrów. Znowu fałszywy alarm. Co tam, teraz dam czadu!
Droga w miarę pusta.
DAWAJ, kochanie, pokaż do
czego Cię zaprojektowano!
Ciężki krążownik
przypomniał sobie o swoim zastowowaniu i zintegrowanym napędzie
rakietowym. Wskazówka wisiała w okolicach 11 tyś
obrotów. Musiałem w końcu spróbować! I pękło 220!
Moto dalej chętnie przyśpiesza a ja jeszcze kupę zapasu mam! Nie
ładnie, panowie i panie z Hamamatsu! Tak nakłamać w dokumentacji
;). O dziwo, znajdują się wariaci w puszkach, szybciej ode mnie
jadący.
Szczęście, że mijane bramki poboru opłat nie
były ukończone. Połowę z nich mam za sobą, ale zaczyna się na
prawdę płatny odcinek. Za bramką zjechałem na parking, sprawdzić
gumy. Zdjęta rękawiczka, ręka na oponce... Ładnie, pewnie ze 30
parę stopni! Niemal parzy. Będzie się miło jechało.
Dalej rakieta. Uszy puchną od hałasu huczącego wiatru. Silnika
ani odgłosów z komina nie słychać. Motocykl stabilnie
płynie nad asfaltem, wśród huku fali uderzeniowej. Jak
myśliwiec na dopalaczu. Banan na twarzy w pełni dojrzały. Tankbag
i kuferek GIVI nigdzie się nie wybierają z motocykla, więc chyba
im też się to podoba. Tylko mój kask wyrywa się z głowy
pod naporem powietrza. Ale nigdzie nie ucieknie... Zapomniał, że
jest na uwięzi.
Do Poznania zjechałem o przewidzianej
porze, z błędem szacunku 5 minut. Obiad i kolacja z kuzynem i
jego rodziną. Rozmowy do późna, bo kupa czasu do
nadrobienia. Trochę naciskam na zakończenie, bo rano następna
trasa. Nie chcę jechać niewyspany, by się nigdzie nie
rozwalić.
Niedziela, witaj Dolny Śląsku
Rano telefon do znajomej we Wrocławiu. Dawno się nie
widzieliśmy, a ja nie chcę identycznej trasy powrotnej. To by
było zbyt nudne. Chcę się jeszcze nacieszyć bliskością z SUZI.
Spotkanie ustalone na 12:00. Ja jednak mam problemy z z wyjazdem
w zaplanowanym czasie. Finalnie wyruszam ok 11:00.
Po drodze SUZI zaczyna
mruczeć o rezerwie. Ćwiczyłem już to. Schyliłem się trochę nad
bakiem w trakcie jazdy. Lewa ręka wymacała kurek i przełączyła na
rezerwę. Czas poszukać stacji. I znalazła się jakaś. Zaraz!
Szlaban i karteczka:
"Szanowni klienci! Z
powodu przerwy w dostawie energii elektrycznej stacja
nieczynna!"
"Panie, co pan! Co mnie
to? Suzi chce pić!" -pomyślałem. No cóż, nie
ta to następna. Dalej na Leszno. Po drodze w końcu coś się
trafiło. SUZI zaspokojona, znowu radośnie rwała do przodu.
Wynikło z tego, że wczorajsze gnanie dało mi spalanie prawie 8
litrów na 100. SUZI, ty pijaczko ;) Standardowo SUZI pali
jakieś 5.5. Zalałem 16 litrów. W dalszej drodze pyknąłem
kilka fotek.
Boczny wiatr dokuczał
niemiłosiernie. Ciężko było wjeżdżać w zakręty. Utrzymanie
prędkości powyżej 100km/h było bardzo trudne. A tu jak na złość
-remonty drogi. I tak do samego Wrocławia.
Bobas na
bandziorze
Do Emki i Tomka zajechałem na kawę ok 13:00.
Pogaduchy z dawno nie widzianymi przyjaciółmi same się
nakręcały. Jak to zmieścić wszystko w jedną godzinie? Muszę być
zdyscyplinowany, bo żonka będzie zła jak za późno wyjadę.
Dodatkowo, nie chciałem wracać po ciemku, bo asfalt mógłby
być śliski. Jeszcze tylko parę fotek ich szkraba -bardzo
ruchliwej córeczki. Zdjęcie w kasku, potem zdjęcie na
motocyklu i w drogę!
Wyjazd z Wrocławia taki
sobie. Sporo samochodów. Dalej, na szczęście, coś w
rodzaju ekspresówki. Ruch wcale się nie kurczy. Jakiś
Rosjanin w BMW wywija slalomy między pasami. Puściłem go przodem,
kto wie co mu odwali?
Po drodze znowu korciło aby
zdjęcia robić. Słoneczna, złota polska jesień :). Potem stacja,
by napoić mechaniczne konie. Znowu w drogę. Korki, tereny
zabudowane, drogi bez pobocza. Masakra. Ani kogoś wyprzedzić ani
jechać po ludzku. Agresja wzbiera. Aż chce się chrzanić wszystko
i wybić na lewy pas pełnią obrotów żelaznego,
czterotłokowego serca.
Los Banditos
W Wieluniu na światłach dobiłem do jakiegoś kolesia na
bandziorze. Lewa w górę i bez słowa pręga. Koleś się chyba
zdziwił, bo tak dla jaj, zamiast ostro zapier...lać, postanowiłem
jechać z nim w szyku ;). Trzymam się równo, jadąc ciut
wolniej, niż bym chciał ;) ale i tak jest zabawnie. Wioski, lasy,
wyprzedzanie. TIRy zjeżdżają kulturalnie, puszczając nas (Dzięki
mobilki ;)). W oddali rysują się kominy elektrowni w
Bełhatowie.
Na którymś skrzyżowaniu
postanowiłem zagadać.
"Siema, gdzie gonisz? Może na
Warszawę?"
"Niee, do Piotrkowa!"
Dalej w szyku, dalej zabawnie ;) w Piotrkowie machnięcie na
pożegnanie i dalej na ekspresówę.
Ziomale z Warszawy.
Dalej jadę. Trasa znośna choć
ruch duży. Trochę tyłek odpada i kolana się burzą. Na
którymś skrzyżowaniu dobiłem do kolumny pięciu
motonitów z Warszawy, wracających z jakiegoś większego
wypadu turystycznego. Jeden z nich chyba z 50 lat miał ;) a
motocykle jak dla młodzików: sportowe turystyki... :)
Jadę twardo z nimi. Przyznam, że trzymają tempo. Jadę
równo z nimi. Do czasu, gdy SUZI przypomina sobie o
pragnieniu. Silnik gasnie. Kierunek, pobocze, przełączenie
kranika. Odpala elegancko, choć z początku charczy. Podkręcam do
odcięcia na 2-3 sekundy. Znowu ładna i równa praca.
Dobijam do motonitów po 2 minutach ostrej jazdy. Jadę za
nimi jeszcze parenascie kilometrów, gdy natrafia się
stacja.
Tankowanie, hot-dog i wjazd do
Stolicy.
Dzień powoli się kończy. Coraz zimniej. Ale
tempo trzymam stabilnie. W Jankach okrutne korki. Jak zwykle.
SUZI robi za maczetę i przecinamy razem ruch miejski, lawirując
między samochodami. Dojeżdżam do domu. Grzeczna SUZI, dobrze się
spisałaś :)
Powitanie z żoną. Szkoda, że nie mogła tym
razem jechać z nami...
Mały update:
Gdy zapomnimy się na chwilę, pasja może nas bardzo mocno porwac... ;)
Szczęście, że dopiero połowa
bramek na A2 jest czynna...
Komentarze : 16
oj tak i w tym tygodniu ma nadal błagać o wyjazd ;D więc radocha na maxa ;D tylko trochę shiza bo jeżdżę bez przeglądu i ubezpieczenia xD
marzy mi sie taki wyjazd, a najbardziej gdzies zagranice mp. Włochy albo Francja. Niestety nie z Misią bo za malutka ;) a dzisiaj niestety nie udało mi sie polatać :( - przyczyna wyjaśniona w dzisiejszej notce.
Templar dzieki za zaproszenie. Moze jeszcze cos w tym sezonie wymodze :) ale żony targać w taką pogodę raczej nie mogę (z troski o Nią). Moja odzież pozostawia wiele do życzenia. Jej wdzianko to kompletna porażka. Dopiero teraz przez zimę pozbieramy trochę, by wiosnę zaczęła ze mną prawidłowo przygotowana.
Witaj, bardzo fajna wyprawa :) Ze swojej strony polecam Ci Beskidy. One jesienią wyglądają kapitalnie, jak namalowane, łemkowskie chaty gdzieś w zamglonej dolinie i drewniane kościoły a przede wszystkim spora ilość bardzo ciekawych szlaków, idealnych do motocyklowych wojazy. Jeżeli masz coś jeszcze w baku i łańcuch nasmarowany to idealne miejsce na romantyczną wyprawę lecz tym razem z żoną :) Pozdrawiam!
tato tato, kupa!!!
fotka bobasa rozbraja, maluch i bestia ;) pozdr bandit
Niby kurcze zwykły, roboczy wyjazd, nie żadna tam wielka wyprawa w nieznane, a tak się przyjemnie czyta :-) Dzięki :-)
Takie śmiganie jest extra! :) Ale patrząc na koszty, to będę musiał chyba podwójnie oszczędzać :D i na sprzęt i na wyprawy... ehhh... :P Pozdrawiam i jeździj jak najdłużej! :)
Ludzie, tu nie ma co zazdrościć :) W nowym sezonie proponuję się spotkać, bo będe dalej latał dziko po Polsce i nie tylko. W dodatku, często latam z ekipą, ale ten wypad był samodzielny. Gumiś, kuruj się kuruj: w następnym sezonie może zaczepię o Twoje okolice, bo jestem głodny wrażeń, nowych miejsc i turystyki. Może pokażesz mi jakieś fajne okolice do powinklowania lub po prostu do zwiedzenia :) Juno, po co machać? Dam znać, to się do Ciebie, a raczej po Ciebie zajedzie ;). supermotosupergrega: ona juz wie ;) poza tym powoli zaczyna jezdzic ze mną na dłuższe wypady :)
Pozytywnie się to czyta :) Chyba inaczej niż odpalić piątaka się nie da ;)
O popatrz, jechałeś w moich okolicach ^^ Daj znać jak będziesz jechać teraz przez autostradę, to jak dam radę, to Ci pomacham z wiaduktu tęczowego :P Taki kolorowy mościk za zjazdem na Koło :)
"Nie ładnie, panowie i panie z Hamamatsu! Tak nakłamać w dokumentacji ;)" - z Hornetem było podobnie :) jak tylko dojdę do pełnego zdrowia i znajdę sposób na zdobycie odpowiedniej sumy wracam do gry w przyszłym sezonie :)
Świetnie się czyta twoje przeżycia. Te żony motocyklistów mają się z jednej strony biednie, a z drugiej strony mają więcej niż ciepłe kluchy w domu. Same muszą ocenić co wolą:-) Pozdrowienia dla Suzi:-)
Wieluń, moje miasto:)
Zazdroszcze Ci takich wypadów :D Ja to albo nie mam czasu, albo pomysłu gdzie mógłbym wyskoczyć, a zazdrość po przeczytaniu wpisu tym większa, że Hornet stoi sobie w garażu i nie ma zamiaru ruszać się przed nadejściem wiosny :D. Lewa!
Że też i ja nie jechałem
Archiwum
Kategorie
- Moje Recenzje (2)
- Na wesoło (656)
- O moim motocyklu (20)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)