27.09.2010 01:06
Zamki na południe od Warszawy -Kolejna ostatnia wyprawa w sezonie
Masuję sobie
obolały po podróży kark, a ból popodróżny, z
satysfakcją popijam kolejnym browarkiem. Zdjęcia, wraz żonką
doprowadzamy do porządku. Tu poprawić kontrast, tu troszkę
prześwietlone... Trzeba to jakoś poprawić, zanim wrzucę na
riderbloga. Nie będę przecież robić popeliny ;)
Czwartek, 23 wrzesnia -Moze jakis
wypadzik krajoznawczy?
Na forum PBC, w związku, z ładną
pogodą, jak zwykle, pojawił się konstruktywny pomysł na
zagospodarowanie niedzieli. Nie wiem, jak z innymi motocyklami,
ale forum Bandziorów, jak zwykle wykazuje twórczą
inicjatywę. Ktoś tam rzuci hasło wyprawy -zaraz znajdzie się ktoś
chętny :). Za to ich lubię ;). Tak to ostatnio bywa, od
czasów wypadu do miasta widmo, że zgrana trójca
kolejny wypad załatwia w stałym składzie:
Ja (bandziorro) +
Mors Stefan + Obiezyswiat = Stała, zgrana ekipa. Bez względu na
to, kto wymyśla wypad (2 tyg temu byliśmy w ten sposób w
Wilczym Szańcu). Wystarczy, że jeden z nas zaproponuje reszcie
udział w ciekawej propozycji -wyjazd ma zagwarantowany komplet 3
uczestników. Tym razem, każdy z nas dorzucił sobie jeszcze
towarzyszkę. Obieżyświat -plecaczek o imieniu Ania. Ja -żonkę o
imieniu Gosia. No i połówka Morsa Stefana -Agnieszka-
tyle, że na swoim Burgmanku 200ccm.
Niedziela,
26.09.2010 ok. godz 8:45 -Cięzki początek.
Zbiórka o godzinie 8:45 została, tradycyjnie,
zaplanowana pod MC-Donalds w Warszawie, przy zbiegu
Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Spotkanie rodziło się w
bólach. Okazało się, że w niedzielę, po raz kolejny,
zaplanowany został paraliż stolicy w związku z maratonem.
Wystąpiły uzasadnione wątpliwości, odnośnie dotarcia
uczestników wyprawy na miejsce zbiórki. Na
szczęście, Mors Stefan, ze swoją połówką, dotarli w
ostatniej chwili, po walce stoczonej z blokadami drogowymi. Część
zadeklarowanych uczestników niestety się nie zjawiła.
Ważne jednak, że nasza turystyczna trójca obecna była w
pełnym składzie. Tak więc, grupa startowa składała się z 4
pojazdów: 3 motongów i 1 skutera 200ccm. W tym
składzie, trochę opóźnieni w stosunku do zakładanego
harmonogramu, wybraliśmy się w trasę w kierunku Grójca.
Tam, czekał już na nas Dario na swoim Fireblad'zie. Oczywiście,
jako prowadzący -zagapiłem się (braki kawy) i zatrzymałem na
poboczu 500 metrów za umówionym punktem spotkania,
dopiero po interwencji Morsa Stefana. Szybki telefon i Dario
dołączył do czekajacej ekipy.
Daleko nie ujechaliśmy.
Parę
km dalej, zaczął siąpić deszcz. Zgodnie z ustaleniami,
zatrzymaliśmy się w celu przebrania w odzież przeciwdeszczową.
Gdy już kondomy przeciwdeszczowe zostały przyodziane,
kontynuowaliśmy przeprawę podwodną do Radomia. Powoli
szarówka ustępowała. Radom przywitał nas słoneczkiem. Na
którymś parkingu przy ekspresówce czekał na nas
młody na swowim motongu -Yamaha. Szybko włączył się do ruchu i
skierował nas na stację Statoil zaraz za pierwszym rondem w
Radomiu.
Radom -Kawa, hot-dogi i Grupa Mozarta
;)
Po tankowaniu przyszła pora na kawę oraz lekkie
śniadanko. W trakcie jego celebrowania, na Stacji pojawił się
typowy Van w kolorze srebrny metalic. Oczywiście, był to
pojazd, jak tysiące innych w Polsce. Dlatego nikt z nas nie
zwrócił na niego uwagi. Dopiero, gdy jego pasażerowie
odwiedzili stację benzynową, małżonka zaczeła się dziwnie
zachowywać.
- Misiu, popatrz! -Powiedziała.
- Kto
to, znasz go? -Zapytałem przelotnie, ze średnim zainteresowaniem.
Mieszkamy w dzielnicy Warszawy, którą na mieszkanie
wybrało kilka znanych osób, dlatego przywykłęm do tego
typu spotkań...
- Pamiętasz taki kabaret "Grupa
Mozarta?"
- O cholera, rzeczywiście!
Nie
chcąc psuć Panom ich chwil prywatności, głupio się uśmiechając,
udawaliśmy, że ich nie poznajemy. Mają swoje chwile sławy na
scenie, ale zapewne w życiu prywatnym chcą trochę odsapnąć od
rozgłosu. Dlatego postanowiliśmy im go nie zakłócać. Po
chwili wyruszyliśmy w dalszą drogę, w skłądzie: 5 motocykli i
skuter średniej pojemności.
Ok 12:00 -Iłża.
Dojechaliśmy do Iłży.
Po krótkich perypetiach z trasą dojazdową, pytaniami do
miejscowych -dotarliśmy na miejsce. Zamek w Iłży. Piękne miejsce.
Szkoda, że tak zniszczone. Pod górę wiodła droga przez
mękę. Najpierw kamienie. Tutaj, koleżanka na skuterze niestety
stwierdziła, że skuter nie da rady. Jej mężczyzna okazał
solidarność z nią i oboje weszli pod górę (ok 1 km), na
piechotę. Nas czekała walka z kamienistym wzgórzem a
następnie miałkim piaskiem ("Uwielbiam" to).
Obyło się bez niezpodzianek, gleb itp. Na
miejscu okazało się, że jakaś para młoda robi sobie sesję
zdjęciową pod zamkiem :). Oczywiście, co było do przewidzenia,
sesja szybko została rozszerzona o sesję z motocyklami i
motocyklistami ;) -Wszystkiego najlepszego młodej parze od
motonitow :). Twarze zamazane, gdyż nie wiem, czy młoda para
życzyłaby sobie publikacji ich wizerunku.
Po krótkim zwiedzaniu ruin,
kontynuowaliśmy nasz szlak w kierunku Janowca.
Średnie popołudnie -Offroad czy droga?
Do Janowca
dojechaliśmy, jak pamiętam, ok. 13-14:00. Mala miejscowość, z
typowo dla Polski "równymi" drogami. Dziury
dziurami. Są ich w Polsce miliardy na drogach. Ale ostatni
odcinek do Zamku to chyba jakaś pomyłka! Kocie łby, pod
górkę, cholernie nierówne. Koleżanka wpadła na
cwany pomysł i swoim skuterem, odcinek pokonała chodnikiem
:). My męczyliśmy zawieszenie na trasie stworzonej dla enduro.
Chciałbym zobaczyć, jak tę trasę motocyklista pokonuje w deszczu.
Po kilkuminutowej męczarni dojechaliśmy do zamku. Płatny parking,
na szczęście ze zniżką dla dwukołowców.
Dalej zamek. Zmęczenie dawało się nam
trochę we znaki. Trochę się poszwędaliśmy po ruinach a resztę
czasu spędziliśmy w kawiarni, urządzonej na dziedzińcu. Kupione
bilety zostały zmarnowane. Jakaś tam ekspozycja czy inna wystawa
nie dawała nam odpowiedniej motywacji, by ruszyć tyłek z
kawiarni. Gdy już przyszło co do czego, decyzja o dalszych
poczynaniach zaprowadziła nas do promu przez Wisłę, do Kazimierza
Dolnego. Ekspozycji, zapewne ciekawej, nie odwiedziliśmy. Zostały
nam pamiątkowe, niewykorzystane bilety, po 12 zł sztuka.
ok 15:00, Przeprawa promowa.
Życie musi być ciekaw,
stąd wszystkie utrudnienia. Dlatego, gdy przybyliśmy na miejsce,
w ramach urozmaicenia, zastaliśmy awarię promu. Stojąc w kolejce,
obserwowaliśmy, jak amochody zapakowane jak do pudełka,
przemierzały w poprzek Wisłę. Gdy nadeszła nasza kolej, Kapitan
promu, czy jak go tam inaczej należy nazywać, zapowiedział, że na
razie przerwa. Mają awarię. Jakiś tam sworzeń z ruchomego
podjazdu na prom, wypadł i trzeba było naprawiać. Razem ze
pomagierem (chyba bosmanem albo jakimś tam kajtkiem ;), męczyli
się chyba z 15 minut. Uff... Operacja zakończona sukcesem.
Bandziory i inne motongi wpakowane zostały na prom i wysłane na
drugi brzeg.
Z ciekawostek, Mors Stefan obliczył, że
transport samochodów promem, jest dla kapitana
nieopłacalny! Na prom z mieści się 4 rzędy po 2 samochody. Za to
motocykli wejdzie 5 rzędów po 6 sztuk. 1 motocykl jest
wart w biletach połowę ceny samochodu, więc wychodzi na to, że
gdyby transportowano same motocykle, to zysk byłby conajmniej 2
razy taki, jak za samochody ;)
Kazimierz Dolny -czyżby zjazd
motocyklowy?
Po drugiej stronie Wisły, a jakże by
inaczej, czekała na nas przeprawa kamienno szutrowa. Kazimierz
przywitał nas wszechobecnym brukiem. Czy w tym mieście ludzie są
świadomi istnienia asfaltu? Rozumiem, że trzeba zachować
zabytkowy charakter miasta... Ale kocie łby i inne kamienie,
jestem w stanie tolerować w obrębie starego rynku a nie niemal
wszędzie w danej miejscowości. Doszedłem do wniosku, że szkoda
moich żarówek i jechałem bez świateł.
Na rynku
kilkadziesiąt motocykli. Najróżniejsze maszyny błyszczały
w słońcu, przyciągając wzrok przechodniów i obiektywy ich
aparatów. Prawdziwa gratka.
Od naróżniejszych sportów,
poprzez szosowe-turystyki aż do ciężkich Goldwingów,
cruiserów i chopperów. Do wyboru do koloru.
Szczególnie zaciekawił nas Goldwing z niestandardowym
wydechem (zdjęcie poniżej).
Dwóch z nas, z powodu naglących spraw
-postanowiło w trybie przyśpieszonym podążyć do domu. Dlatego
odłączyli się od nas i po pożegnaniu ruszyli dalej. My natomaist
zdecydowaliśmy się zaspokoić głód. Akurat znalazł się
wolny stół w jednej z restauracji -grzech nie
skorzystać.
Przeglądając Menu, trochę się zawiodłem.
Spodziewałem się jakichś typowych dań obiadowych, a tu jedynie
prosta pizza, tylko w jednym rozmiarze i coca-colo podobne
trunki. Skład uzupełniony był -oczywiście -piwem. Jednak, z
wiadomych względów, nie dla nas taka opcja. Cóż,
jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Posiłek aż taki
zły nie był. Z zaspokojonymi żąłądkami, wyruszyliśmy na stację
benzynową, by napoić nasze mechaniczne kucyki ;). Na stacji
poznaliśmy kolegę na Transalpie, który studiuje w
Warszawie. Obiecaliśmy sobie nawet spotkanie w stolicy :)
Dalsza trasa -męki piekielne.
Kolejne
kilometry minęły pod znakiem gigantycznych korków,
odcinków z ruchem wahadłowym i dziękowaniu Bogu za
wynalezienie motocykl. Poważnie: policzyłem sobie, że
zaoszczędziliśmy z półtorej godziny, wykorzystując
właściwości jezdne naszych dukołowców. Było conajmnij 5
odcinków z ruchem wahadłowym. Przy każdym, przynajmniej
kilka km korka. Gdybym prowadził samochód i miał je
wszystkie do pokonania, zapewne bym w tym czasie osiwiał. Jak nie
remonty odcinków drogi, to radosna twórczość ich
projektantów.
Kazimierz Dolny, to znana i popularna
miejscowość turystyczna. Jakiś wyjątkowo złośliwy trol,
postanowił ukarać wszelkich ludzi, mieniących się turystami, za
pomysły typu "odwiedzę Kazimierz". W tym celu,
opracował hytry plan uwięzienia kierowców na trasie
wyjazdowej, aby zaczęli żałować swojego przyjazdu. W miejscu
bardzo uczęszczanej drogi, wstawił pułapkę na kierowców.
Trasa wyjazdowa na Warszawę, charakteryzuje się wielokilometrowym
odcinkiem dwóch kierunków jezdni, bez żadnego
pobocza, oddzielona pasem nieprzekraczalnej wysepki
krawężnikowo-brukowej. Jakby ktoś się odważył, np motocyklem,
omijać to narzędzie czyśćcowo -piekielnych męk, czeka na niego
inna pułapka, w postaci słupków ze znakiem drogowym co
jakieś 50 metrów. Kierowca puszki, autobusu, czy
motocykla, jest skazany na pokutowanie w korku. A nie daj Boże,
gdy przed Tobą jedzie autobus. Gdy zatrzyma się na przystanku,
stoją wszyscy.
Trasa wlekła się dalej. Często
nadużywaliśmy poboczy. Dodatkowo, niektórzy kierowcy
samochodów zjeżdżali nam z drogi, aby ułatwić
wyprzedzenie. Od dziękowania im, rozbolała mnie ręka ;). Końcowy
etap podróży odbył się bez niespodzianek.... No, nie
licząc radiowozu po cywilnemu, na szczęście nie w naszym
kierunku. Do Warszawy dojechaliśmy ok 20:00.
Żonka,
zniosła swoją pierwszą długą wyprawę bardzo dzielnie. Dzięki Ci
Gosiu, za wytrwałość. Ja jeżdżę często i mimo to, rozbolał mnie
kark. Co dopiero ona musiała przeżywać? :) Moja dzielna
kobietka... Wieczór zakończylliśmy leżąc z piwem w ręku
przed telewizorem oraz przeglądając na laptopie zdjęcia z
wyprawy.
Wszystkim uczestnikom wyprawy -serdecznie
dziękuję. Dzięki wam -było na prawdę bardzo fajnie.
Specjalną dedykację kieruję do osobnika, którego
nazwałem "Troll naładowany ujemnie". Jest to wytrwały
osobnik, skutecznie minusujący wszelkie publikacje blogowe na
riderblogu. Nie tylko moje, ale również bloggerów o
ustalonej reputacji (np Żmijki). Bez względu na to, jak
ciekawa jest publikacja, ile ciekawych i pochwalnych komentarzy
jest w danym wpisie. Codziennie, skutecznie, (udowodnione
matematycznie -obserwujcie i liczcie ;)) ocena bloggera obniża
się, tak, jakby wszyscy dawali bloggerowi piątki a jedna uparta
istota jedynkę. Nie przejmuj się, nikt cię nie pokocha, bo umiesz
tylko równać w dół. Typowe dla zakompleksionych,
pozbawionych ambicji osobników o niskiej samoocenie.
Komentarze : 12
Jak będziecie jeszcze kiedyś w tych okolicach, zajrzyjcie do Kielc, Krzyżtoporu.
Pozdrawiam Kariot
Świetna wyprawa i bardzo fajna relacja, zdjęcia, mapy i naprawdę ciekawie opisana. Za tydzień sam wybieram się do jednego z zamków templarriuszy na Majorce, niestety jeszcze bez mojej kochanej BeeMki, ale wyprawa zapewne też będzie udana. Miłego wieczora.
bandziorro byłeś w moim rodzinnym mieście(Iłża XD)
pzdr Pasti
super tez bym się chętnie zabrał następnym razem jeśli będzie coś w kierunku południowym z Łodzi bym doleciał :)
Michalinski, dzieki za porade. Jednak chowanie sprzetu za szybkenie sprawdzi sie u mnie, bo ma ona swoje lata (prawie 10) i jest juz troche zmatowiona. Mam natomiast bardziej pilne wydatki odnosnie moto, jak zamiana mojej opony Slick samorobki na egzemplarz z bieznikiem ;) Bo -jak na razie, odrobina deszczu i jade ostrożnie, jakbym jajeczko na łyżce niósł w biegu. Az strach gdzies plecaczek wozic. ALe jutro na szczescie przyjedzie do mnie kapciuch. Potem lancuszek rozrzadu, ktory lekko sie juz rozciagnal i zaczyna denerwujaco dzwonic. Sprobuje cos wyrafinowanego wymyslec odnosnie tej kamerki. Jak sie uda to dam ci znac. Moze bedzie to polaczenie elektroniki z mechanika ;) Zakladam, ze obsluga aparatu bedzie musiala byc maksymalnie prosta i nie moze wymagac ode mnie odrywania rak od kierownicy aby zrobic zdjecie (jesli w trakcie jazdy).
Thomsonicus i gumis90 Plany zakladaly dluzsza trase, ale jechalismy turystycznie i mielismy troche ubytkow w czasie. Dlatego niestety nie starczylo czasu. Ja propnowalem wyjazd w sobote, co by zancznie wszystko uproscilo. Niestety, niektorzy z uczestnikow, pracuja w weekendy.
Bandziorro, odnośnie patentu na aparat/kamerkę na moto jest mnóstwo sposobów jak to umieścić i być happy. Osobiście nie powiem Ci jak bo nie mam moto, ale z tego co widziałem na różnych filmikach na YT i czytałem tam w komentarzach od autorów to jest np:
- wkręcenie do korka wlewu paliwa na iluś tam śrubkach takiego statywu -> _|- gdzie dolna kreska to wkręcenie do baku a myślnik to podstawka na aparat/kamerę. Innym ciekawym i popularnym sposobem jest montaż do rurki kierownicy - tak jak np licznik czy światełko w rowerze. Są takie nawet opaski, które pasują do aparatów/kamer i jeśli jest to za owiewką to nie powinno się gibać. Widać wtedy i zegary i to co przed szybką. Polecam poszukać na necie (YT, google) haseł w stylu Tank Cam itp. No i zawsze można kupić specjalną kamerkę (coś koło 250 zł lub drożej - zależy od firmy i jakości). Mam nadzieję, że się przydałem. Pozdro! ;) M.
Krupe trzeba było też zaliczyć.
Żmijka, ja wlasnie kombinuje jakiś patent na zamocnowanie aparatu na moto tak, abym mógł w szybki sposób, a nawet w czasie jazdy -coś cyknąć (nie ryzykując wypadku). Jak coś wymyślę, skonstruuję i będzie to na tyle uzyteczne aby nie przeszkadzać w jeździe, to dam Ci znac ;)
Tak czytam i czytam i w pewien sposób podziwiam. W minioną niedzielę zrobiłyśmy z WRką ponad 300 km i z naszej wyprawy nie mamy ani jednego zdjęcia (oprócz fotek zawodników na cross country, gdzie zawitałyśmy). Problem zawsze polega na tym, że jadąc motocyklem, na tyle oddaje się samej przyjemności z podróżowania, że czasami aż szkoda mi czasu na przystanek i wyjęcie aparatu. To jest sztuka, której jeszcze nie opanowałam. Kiedy przypomni mi się wczorajszy wypad w słońcu jesieni chciałoby się go widzieć nie tylko w myślach, ale również i w postaci zdjęć. Chociaż tak sobie myślę, że spróbuję go opisać.
Ps. Trolem ma zająć się dział techniczny :)
widzę że odwiedziliście moje okolice :)
jeśli jeszcze kiedyś traficie do Kazimierza, proponuję wyjazd w stronę Kurowa i dalszą podróż po trasie Warszawa-Lublin
pozdrawiam gorąco
Fajowe :-) Się nie moge doczekać kiedy i ja będę mógł pisać takie relacje :-) Pozdrufka
Super się czytało! :) Gratuluję Ci tylu wypraw i mam nadzieję, że w przyszłym sezonie również będziesz dużo jeździł i wszystko tu opiszesz. :) Kto wie, istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że przyszły sezon zacznę na Bandycie, to i ja dołączę do PBC i gdzieś tam na trasie się spotkamy ;) Pozdrawiam! :) M.
Archiwum
Kategorie
- Moje Recenzje (2)
- Na wesoło (656)
- O moim motocyklu (20)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)